5 czerwca 2018

Althamer – Fałszywy symbol

Paweł Althamer – polski artysta o międzynarodowej sławie, postanowił uczcić ósmą rocznicę tragedii smoleńskiej, przywożąc przed Pałac Prezydencki swoją rzeźbę przedstawiającą śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Rzeźbę, a właściwie czterometrową brzozową kłodę, w której wyrzeźbiona została twarz prezydenta, przywiózł w przeddzień rocznicowych uroczystości i umieścił u stóp pomnika księcia Józefa Poniatowskiego. Towarzyszył mu wianuszek dziennikarzy, znajomych i gapiów. Na kłodzie nałożył wieniec z szarfą, a dziennikarzy zapewniał o tym, że sprawa jest poważna, że to nie żadna kpina z Kaczyńskiego czy też z obchodów, ale wyraz smutku, przyczynek do dialogu itd.

Reakcja na gest artysty pokazuje, że choćby intencje jego były szczere i pozytywne, do żadnego dialogu się nie przyczynił. Reakcje medialne różniły się dokładnie tak, jak różny jest w mediach stosunek do katastrofy smoleńskiej. Te media, które rzecz uznają za dawno zamkniętą, a szukanie prawdy o tym, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku pod smoleńskim lotniskiem, za upolitycznienie tragedii, namiętnie nagłaśniały akcję Althamera, nie wyrażając własnej opinii, ale nie mogąc jednak ukryć zadowolenia, że coś takiego się wydarzyło i można zrównoważyć cedzone przez zaciśnięte łamy informacje o odsłonięciu pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej Jerzego Kaliny na Placu Piłsudskiego.

W mediach prawicowych bardziej krytycznie spoglądano zarówno na rzeźbę, jak i na deklarację artysty. Przypominano o jego akcji podczas Marszu Niepodległości, gdy ubrany w obozowy pasiak wraz się z grupką sympatyków próbował blokować przemarsz uczestników. Pojawiło się nawet w kontekście tegorocznej akcji słowo „hucpa!”.

Bardziej pojednawczo nastawieni prawicowi publicyści nie chcąc jednoznacznie podważać intencji artysty, bo w końcu skąd wiadomo, czy nie chciał dać wyraz poruszeniu tragedią smoleńską, schowali się za murem subiektywizmu, by wyrazić dezaprobatę. Wojciech Stanisławski, który wymieniwszy najpierw wszystkie argumenty zwolenników rzeźby udowadniające jej ważność, szczerość i – mimo wszystko – związek z najnowszym trendami sztuce, na koniec stwierdził: W kipieli subiektywizmu („każdemu podoba się co innego”) pozostaje właściwie jedna racja, którą można przywołać: odczucia tych, którzy czują się tą kłodą zranieni, którzy mają poczucie, że zadrwiono z bliskiego im zmarłego, że wyciosano go na kształt pogańskiego bałwana, sypiąc wokół brzozowymi drzazgami. Jak mówił poeta, który wprawdzie chętnie posługiwał się ironią, ale wobec możnych tego świata, nie – poniżonych: „jest dowód nie wprost/ ale wystarczający”.

Czy jednak wystarczający? Dla krytyka sztuki brzmi to trochę jak wymówka – wycofanie się do swojej obywatelskiej skorupki, niczym urażony ślimak, który delikatnym ruchem ledwie wystających czułek daje znać światu, że jednak został dotknięty. Myślę, że warto zmierzyć się z rzeźbą i akcją Althamera na racjonalne argumenty, odsunąć na bok różne emocje, choć nie będę ukrywał, że moje emocje bliższe są zdecydowanie odczuciom Stanisławskiego. Nie w tym jednak rzecz, by nic nie czuć i wtedy przeprowadzać bezstronny sąd, ale by umieć nad emocjami zapanować, oddać przestrzeń racjonalnym argumentom, z którymi można podjąć dyskusję. To jest dopiero fundament dialogu.

Tą drogą próbował pójść Wojciech Albiński w piśmie „Kultura Liberalna”, który odrzucając pierwsze emocjonalne reakcje, zamierzał poprzestać tylko i wyłącznie na tym, co widać. Czyli to jest to, od czego krytyk i historyk sztuki powinni zacząć. Albiński zobaczył ludową w formie, a religijną w odniesieniu rzeźbę wotywną, przypominającą przydrożnego świątka. Ta obserwacja pozwoliła mu stwierdzić, że Althamer uchwycił charakter tzw. kultu smoleńskiego, panteistycznej „duchowości Smoleńszczyków” – jak się wyraził: Brzoza zabiera ludowi prezydenta, a zatem nie da się uciec od samej polskości, którą ten prezydent symbolizuje, ze stanu naturalnego, ze stanu niedziałających lotnisk, niedoszkolonych pilotów i niejasnych procedur do kultury, do Oświecenia. Zostaje czar, magia w której kryją się nasi przodkowie. Zgodnie za tą interpretacją Althamer buduje napięcie między zacofaną polską duchowością zamkniętą w brzozie a wyemancypowaną, wyznającą oświeceniowe ideały inteligencją. I nie wiadomo do końca, czy tylko wyraża, czy może jednak kpi z tej pierwszej, czy też przy okazji obnaża także emancypacyjne mitologie tej drugiej.

Ta interpretacja – w zamierzeniu autora – ukazująca ambiwalentny wydźwięk rzeźby, daje także do myślenia, na przykład o tym, co ma głowie jej autor. Leżące u jej podstaw założenia są oczywiste dla autora, ale gdy bliżej i bardziej analitycznie się do tego zabrać, wcale takie oczywiste nie są. Dlaczego na przykład Lech Kaczyński miałby kojarzyć się w oczywisty sposób z Polską niedziałających lotnisk, niedoszkolonych pilotów, niejasnych procedur? Akurat w Polsce lotniska działają dość sprawnie, wszak TU-154M rozbił się pod rosyjskim lotniskiem. Kwestia błędu pilotów, uparcie lansowana w rosyjskim śledztwie bez dostatecznych dowodów, została zaprezentowana właściwie od razu po fatalnym zdarzeniu, nie jako jedna z hipotez, ale jako oczywistość, ponadto była dystrybuowana przez państwowych oficjeli z Radosławem Sikorskim na czele. Już to właściwie od razu ją dyskwalifikuje jako wersję suflowaną. Podobnie jest  z niejasnymi procedurami. Katastrofa faktycznie je obnażyła, ale właściwie dotyczą one bardziej rządu polskiego, na którego czele stał Donald Tusk. Ostatnio doszła informacja o braku kontroli pirotechnicznej przez BOR tzw. apteczki technicznej zapakowanej do TU-154M przed odlotem. Czy czasem za te procedury nie odpowiadał także  ówczesny rząd? Dlaczego to zatem Kaczyński, a nie Tusk, ma symbolizować Polskę niesprawną i zacofaną? Przypomnijmy też, że to Kaczyński oprócz budowy nowoczesnego Muzeum Powstania Warszawskiego, ma na swoim koncie także inicjację budowy Centrum Nauki Kopernik, przyczynił się także do powołania Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz Muzeum Żydów Polski Polin –  czy instytucje te są owocami myślenia w kategoriach zaściankowych?

Myślę także, że autor za szybko przeszedł od tego, co widać, do tego, co jemu wydało się interesujące – czyli napięcia między Polską zaściankową, nieokrzesaną, a tą oświeconą, kulturalną. Jak widzieliśmy, także w tych rozważaniach karmi się schematami.

Poprzestanę jednak na tym, co widać. Twarz Kaczyńskiego, mimo wszystkich zapewnień o wprawnej ręce artysty, hebanowych oczach i inkrustacjach, wyrzeźbiona została z charakterystyczną topornością i groteskowością, która cechuje amatorskich czy ludowych rzeźbiarzy. Sam pomysł wyrzeźbienia twarzy w okienku –  ni to samolotu, ni to w hełmie kosmonauty, jest dość karkołomny. Jednak nie mamy do czynienia z dziełem ludowego rzeźbiarza, ale rzeźbiarza profesjonalnego. To jest pierwszy fałsz, jaki napotykamy.

Wiele rzeźb, pomników i portretów prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które powstawały w różnych miejscach Polski przez ostatnie lata nosi właśnie takie cechy nieporadności i groteskowości. Jest tak dlatego, że były one robione głównie z prywatnej inicjatywy, a do ich wykonania nie zatrudniano profesjonalnych rzeźbiarzy, którzy mogliby udźwignąć temat (inna sprawa, że nawet wśród profesjonalnych rzeźbiarzy umiejętność dobrego portretu zanika). Mimo to powstawały jako wyraz szczerych inicjatyw, a ich karykaturalność nie wynikała z intencji, ale niedostatków warsztatu, z niezamierzonej nieporadności.

Inną sytuację mamy w przypadku rzeźby Althamera. Jeśli artysta ten zdaje sobie sprawę z kiczowatości spontaniczne powstałych wizerunków Lecha Kaczyńskiego, to dlaczego sam tworzy dzieło o kiczowatym charakterze? Ktoś może powiedzieć, że wyraża w ten sposób solidarność z różnej maści samoukami i ludowymi rzeźbiarzami. To również jest podejście fałszywe. Solidarność z grafomanami nie wyraża się poprzez własne zejście do poziomu grafomaństwa, ale próbę podniesienia ich do własnego poziomu. Kicz nie jest egalitarny, jest związany raczej z ograniczeniami, które nie pozwalają wyrazić tego, co jest w umyśle twórcy. Jako kontrargument można przytoczyć oczywisty fakt inspiracji nowoczesnej sztuki twórczością naiwną. Owszem jest to szerokie zagadnienie i nie chcę wchodzić w ten rozległy obszar. Lapidarnie można stwierdzić, że artyści profesjonalni czerpali zazwyczaj ze sztuki naiwnej, zapożyczając to, co było w niej najlepsze, a czego czasem brakuje profesjonalnej twórczości: błysku talentu, który potrafi przebić się, a czasem wykorzystać braki profesjonalnego warsztatu, świeżości, prostoty. Nie dlatego Celnik Rousseau czy Nikifor inspirowali, gdyż robili coś nieporadnie, ale dlatego, że ich obrazy były w tajemniczy sposób udane artystycznie, mimo anatomicznych czy perspektywicznych nieporadności. Althamer postępuje dokładnie odwrotnie: ogniskuje się raczej na tym co nieporadne, nieudane. Tu nie ma szlachetnej prostoty i genialności skrótów ludowego artysty, został sam grubo ciosany kołek.

Althamer osiąga zatem efekt groteskowy. Kłoda drewna z wyrzeźbioną w węższej części twarzą Kaczyńskiego, bocznym konarem, który trochę przypomina ramię, jest jakąś groteskową wersją ludzkiej postaci przekładającą się na sformułowania: kloc, kołek, kłoda –  które przecież nie są pozytywne. To negatywne konotacje jeszcze pogłębia skojarzenie owalnego wycięcia na twarz hełmem kosmonauty czy pilota –  to pilot Lech Kaczyński, który poleciał do Smoleńska (czy nie pobrzmiewa tu kolejna niesprawdzona hipoteza mówiąca o tym, że Kaczyński niejako przejął stery, naciskając na lądowanie za wszelką cenę?)! Takie skojarzenie pojawia się, gdy skonfrontujemy się nie z intencjami artysty, ale tym co widać. I co widzieć musiał sam artysta.

Jest i kolejna, o wiele ważniejsza kwestia wynikająca właśnie z tego „co widać”, a nie z tego, co głosi artysta. Odnosi się ona do materiału, czyli brzozowego drewna. Zauważa to przywołany wyżej Wojciech Albiński, ale nie wyciąga wniosków. Pisze on: Twarz pierwszej symbolicznie ofiary katastrofy smoleńskiej została wyrzeźbiona w symbolicznej brzozie, która – prawda czy kłamstwo – była pośrednią przyczyną tejże katastrofy.

Zdanie to jest interesująco skonstruowane. To, co w nim kluczowe, uzyskuje status nieistotnego wtrącenia. Istotny jest bowiem status brzozy w całym zajściu, a raczej w wersjach tego zdarzenia. Czego symbolem jest bowiem brzoza? Raportu rosyjskiego MAK i polskiej komisji Millera, oskarżanego o promowanie fałszu przez obecne władze i komisję Antoniego Macierewicza. Ustalenia raportu komisji Antoniego Macierewicza, ale też informacje przekazywane wcześniej przez związanych z nią ekspertów, choćby prof. Biniendę, mówią wyraźnie, że cała historia z brzozą jest zmyśleniem, bo w żadnym razie nie mogła ona być przyczyną tej katastrofy. Pomijając fakt, czy tak było, czy nie – choć w raporcie komisji Macierewicza przytoczono szereg konkretnych argumentów, które nie zostały sfalsyfikowane, nie można zakładać, że brzoza jest tu jakimkolwiek jednoznacznym symbolem. Dla jednych jest przyczyną katastrofy, dla drugich jest fałszywym symbolem, sztucznie nagłaśnianym i utrzymywanym przez stronę rosyjską i ich polskich popleczników.

To jest kwestia kluczowa. Althamer sięgając po brzozę i tworząc z niej symboliczną trumnę dla prezydenta (bo tak też można odczytać rzeźbę), podkreśla związek przyczynowo-skutkowy ustalony przez MAK i komisję Millera. Potwierdza go. Gdybym zakładał wykoncypowanie całej sprawy i złą wolę artysty – powiedziałbym, że jest to utrwalanie w formie symbolicznej właśnie tej wersji, kłamstwa smoleńskiego, które zostało odrzucone przez ostatnie badania, wzmacnianie legendy brzozy. Jak widać z tekstu Albińskiego, taka narracja świetnie się udaje. Nie trzeba jednak zakładać złej woli, żeby stwierdzić, że rzeźba tak właśnie wizualnie działa – dla osób kwestionujących ustalenia komisji Millera jest ona utrwalaniem kłamstwa.

W jaki więc sposób może ona przyczyniać się do dialogu, budowania mostów porozumienia ze środowiskami czczącymi pamięć o tragedii i jej ofiarach? Przeczy temu sama jej forma: z jednej strony odczytywana jako groteskowy obraz postaci Lecha Kaczyńskiego (to odium mógłby ewentualnie zdejmować status twórcy-amatora), z drugiej strony już samo użycie kawałka brzozowego drewna, które musi zostać odebrane jako odwołanie się do wersji uparcie propagowanej przez jedną grupę sporu, nie daje tej pracy cienia szans na wzniesienie się ponad podziały i bycie zachętą do dialogu. Jeśli artysta chciał, jak zapewnia, budować dialog, to poniósł artystyczną porażkę, wynikająca z braku wrażliwości, ignorancji, a może głupoty? Jako że niegrzecznie jest przypisywać mu brak wrażliwości, ignorancję czy głupotę, wolę założyć, że kierował się nieszczerością i chciał po prostu podrażnić „smoleński lud” i zakłócić uroczystości odsłonięcia Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej.