7 września 2018

Co się ostaje – ustanawia Żeromski. Glosa do pewnego sporu

Kraj nasz jak długi i szeroki: od Bystrzycy po Odrę i od morza po szczyty Tatr przebiegła hiobowa wieść o dokonanej na potrzeby Narodowego Czytania profanacji Przedwiośnia Stefana Żeromskiego. Owa profanacja przeprowadzona miała zostać na zlecenie i przy aktywnym współudziale obecnie urzędującego prezydenta Rzeczypospolitej, a odbyć miała się poprzez cenzurę i arbitralne rozporządzanie treścią powyżej wzmiankowanej powieści. Powieści, z której wykreślono co trudniejsze i bardziej złożone zdania, a nawet pojedyncze słowa (słynne „tudzież”). Jak zgodnie konstatowali licznie zgromadzeni przed ekranami swoich komputerów akolici walki o demokrację – sytuacja jedynie potwierdza fakt, iż dane nam jest oglądać kolejną próbę oderwania Polski od zachodniej, europejskiej, nowoczesnej i zjednoczonej macierzy.

Na trop tego, przyznać należy stanowczo, obezwładniającego aktu wandalizmu i manifestacji cenzorskich pokus obecnej władzy, wpadła nieoceniona w takich sytuacjach „Gazeta Wyborcza” i jej satelickie portale informacyjne. Obudziliśmy się (który to już taki poranek?) w państwie totalitarnym, stolicy światowego kulturkampfu, w którym nie szanuje się już nawet zmarłych pisarzy i ich spuścizny. Oko cenzora jest jak brzytwa – dotrze do każdej poszewki wszelkiej nieprawomyślności, z zapałem wyruguje każdą myślo-zbrodnie i zajrzy zarówno do teczek, jak i do waliz. O inne miejsca być może też zahaczy.

Należałoby jednak w tym miejscu wyrazić życzenie, by wszyscy cenzorzy wszystkich państw i ustrojów świata, podchodzili do swych zadań z równą starannością, z jaką do weryfikowania informacji podeszli poruszeni rewizyjnymi praktykami władzy internauci i publicyści. Wówczas świat  byłby wolny od odgłosów dartego przez oficerów politycznych papieru, a żadne pióro satrapy nie zamachnęłoby się na jakąkolwiek glosę, przedłożoną na urzędnicze biurko przez ufnego literata. Tyle myślenia życzeniowego – stańmy jednak przed magisterium faktów.

Otóż nie należy to do zakresu wiedzy tajemnej i dostępnej jedynie wtajemniczonym, iż w ramach Narodowego Czytania, czytane są przeważnie fragmenty danego dzieła literackiego. Owa przewaga fragmentarycznej lektury spowodowana jest zaś nie wybiórczą selekcją, osobistymi sympatiami urzędników czy pobudkami natury politycznej, ale wartością mierzalną i ontyczną – objętością dzieła. Jeśli jakaś książka jest za długa, by móc ją odczytać bez znużenia dla uczestników wydarzenia – przygotowuje się jej adaptację. Adaptację, podkreślmy, odczytywaną podczas wydarzeń towarzyszących akcji. Kancelaria Prezydenta zachęca ponadto do osobistej lektury dzieła, dokonywanej w domowym zaciszu. Informację tę można zdobyć, odwiedzając stronę tej instytucji – ona na szczęście nie została jeszcze ocenzurowana.

Ponadto w latach ubiegłych również dokonywano adaptacji (czytaj: cenzury) dzieł – bohaterów Narodowego Czytania. Zmienia się władza, nie zmieniają się zamordystyczne praktyki z Kremla rodem? Wszystko na to wskazuje! Jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż w 2015 roku bezlitośnie pociął, pokancerował i okaleczył Lalkę Bolesława Prusa Bronisław Maj, który przygotowywał obowiązującą wówczas adaptację powieści? Adaptację, w ramach której – jak wyznawał w studiu Programu Drugiego Polskiego Radia – usunął osiemdziesiąt procent oryginalnego tekstu? Niczym innym jak krążącym dookoła Pałacu Prezydenckiego wirusem totalitaryzmu! Wirusem, który zainfekował Prezydenta Bronisława Komorowskiego i podległych mu urzędników, skoro wspólnie dopuścili, by wzmiankowany już Bronisław Maj takim samym barbarzyńskim praktykom poddał jeszcze jedno dzieło literatury rodzimej: Potop Henryka Sienkiewicza w 2014 roku, gdy przygotowywał swoją pierwszą „adaptację” (o której wiemy, że to nie żadna adaptacja była, a pospolita i wulgarna cenzura).

Wówczas jednak Gazeta Wyborcza i jej apologeci milczeli. Wszystko wskazuje na to, iż byli wówczas gorzej poinformowani o kształcie i przebiegu całego przedsięwzięcia. Zapewne przez brak dostępu do internetu, w którym wszelkie informacje można sprawdzić – na tym polu jak widać wciąż doganiamy Zachód i wiele jeszcze pracy przed nami. Krzepiącym jest więc fakt, iż dziennik postanowił nadrobić brak protestu wobec zaprzeszłych praktyk cenzorskich i w tym roku ze zdwojoną energią staje na barykadzie walki o autonomiczność dzieła literackiego. Front walki jest szeroki, a mobilizacja totalna. Bagnet na broń – trzeba krwi. W szeregi wstąpił również publicysta GW tudzież znany i szanowany (również przez piszącego te słowa) dandys – Jacek Dehnel, który na swym profilu na portalu społecznościowym Facebook z właściwą jedynie sobie jasnością umysłu stwierdził, iż „Podobno w czasie narodowego czytania [Prezydent Andrzej] Duda miał czytać Bogurodzicę, ale była za trudna, więc zaśpiewa Barkę i zje kremówkę”. Pozostaje wyrazić w tym miejscu nadzieję, iż żadne z dzieł Pana Jacka Dehnela nigdy nie zostanie odczytane w ramach Narodowego Czytania – nie możemy wszak pozwolić, by dzieła tak wybitnej umysłowości poddane zostały adaptacyjnemu okaleczeniu i by stały się przedmiotem lektury pospolitego ludu.

Wróćmy jednak do skandalu dookoła Przedwiośnia Żeromskiego. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Oburzenie jest powszechne. Nierząd wręcz kosmiczny. I tak Michał Nogaś apeluje do wszystkich Polaków i Polek dobrych serc, by ratować słowo „tudzież” i opracować „frymuśną listę słów zbędnych”. Wrocławianie podjęli natomiast heroiczną decyzję o jawnym oporze wobec Wielkiego Brata i przeczytają powieść w całości. I to na głos. Profesor Jerzy Bralczyk natomiast wykoncypował iście Szwejkowską metodę na podejście przeciwnika – w swoim artykule opublikowanym 29 sierpnia na stronie internetowej Gazety przytoczył liczne argumenty stojące za tym, by w ramach Narodowego Czytania spotykać się z adaptacją, nie zaś całością powieści, po czym tekst skończył dwoma salomonowymi wyrokami, iż „w Narodowym Czytaniu dzieło klasyka  bezwzględnie powinno mieć postać nienaruszalną i integralną” oraz, że „najlepiej czytać Żeromskiego po cichu”.

Po cichu, na głos, szeptem, w domu, autobusie, metrze, w parku, lesie, w kolejce. Czytać, ale czytać w całości. Nie przeoczyć ani zdania z dzieła Stefana Żeromskiego. W każdym z nich skrywać się bowiem może jakaś nauka. Np. w zdaniu poniższym – jednej z ofiar zamordystycznych zapędów Prezydenta Andrzeja Dudy i wykonawcy jego wyroku Andrzeja Dobosza (autora tegorocznej adaptacji):

„Żyły ich oczywiste pod krótkim owłosieniem, wzdymały się i widać było, jak krew w nich płynie, zaiste, grając przecudną pieść życia. Przestępowały z nogi na nogę, a ruchliwe uszy zdawały się pilnie nasłuchiwać, co ci przechodnie do siebie mówią. Hipolit klepał swoich ulubieńców i ulubienice po wystających kłębach, po krzyżach równych i szerokich, po pochyłych łopatkach i cienkich, długich wystających szyjach”

Lub w poniższym:

„Na natarczywe prośby, żeby gry nie przerywała, panna Wanda stała się blada jak kreda. Skręcała się na bok jak przed nauczycielem arytmetyki i przebierała palcami w sposób znamionujący ostateczny upadek inteligencji. Cezaremu żal było tego panieństwa. Przypomniał sobie, że przecież to on grywał z matką dzień w dzień na cztery ręce, a lekcyj muzyki nabrał się co niemiara”.

Nie tylko bowiem słowa „tudzież”, bliskoznaczne czasowniki, archaizmy i fragmenty opisów przyrody padły ofiarą lingwistycznej kaźni. Każdy czytelnik może sam ocenić i tuszę, że i przyznać rację, iż wygumkowanie hippicznej charakterystyki jest czymś z pogranicza skandalu i pospolitego łajdactwa. O usunięciu drugiego z przytoczonych fragmentów zadecydować zaś musiały czynniki patriarchalno-klasowe.

Jednak jawnym podczas odbywającej się na naszych oczach bitwy o Przedwiośnie, stał się fakt, iż rodacy w sposób szczególny upodobali sobie prozę Żeromskiego – adaptacje innych dzieł (prócz wymienionych już Potopu i Lalki było to Quo Vadis w roku 2016, w  adaptacji Tomasza Burka) nie wzbudziły większego sprzeciwu. Cieszy więc fakt, że starania profesora Zbigniewa Golińskiego oraz całego zespołu edytorów, pracujących nad Pismami zebranymi autora Wiernej rzeki nie poszły na marne. Żeromski znalazł się oto na piedestale literatury narodowej. Umieszczony został nawet wyżej. Na osobnej gwieździe, wiszącej w niedosiężnych sferach literackiego nieboskłonu. My wszyscy z niego. To co istnieje, ustanowił Żeromski. Żadne słowo nie może zostać w jego dziełach zmienione, pominięte czy przekręcone. Kto tego nie pojmuje – jest poetą ruin i skrywa w sobie pustynię, gotową zasypać to, co polska literatura ma do zaoferowania godnego czci (czytaj: prozę Żeromskiego).

Jak to jednak bywa – na marginesach wszelkich felietonów, artykułów, internetowych uszczypliwości, mniej lub bardziej rzeczowych i uczonych wypowiedzi – zarysowuje się to, co istotne i wartościowe w całej opisanej tutaj awanturze. Spór o Żeromskiego może zostać ujęty jako pierwszy, powszechny i demokratyczny spór o autonomię dzieła literackiego, podmiotowość pisarza jako twórcy, granice możliwych ingerencji w tkankę utworu, czy wreszcie – powinność czytelników wobec arcydzieła. Spieramy się o ontologię literatury – innej przyczyny dla licznych publikacji Gazety nie widzę. Idąc dalej tym tropem można stwierdzić, że Przedwiośnie Żeromskiego okazało się dziełem przełomowym nie tylko ze względu na kontrowersje, które zrodziło w roku swego debiutu na półkach księgarskich (tj. w 1924), ale również poprzez późniejsze, pierwotnie przeoczone sensy, które to dzieło ewokuje. Obraz Narodu, który z zapałem wertuje Dzieła Żeromskiego? Żeromski, który przestaje być autorem jednego tylko utworu, a jego Dzienniki stają się przedmiotem namysłów i analiz, zachwytów i jęków oburzenia całego społeczeństwa? Brzmi jak sen szaleńca – jaki jednak przyjemny!

Żuk Lebiadkin