
Jak namalować konia – czy to każdy wie?
Z malowaniem i rysowaniem koni jest tak jak ze słynnym zdaniem Benedykta Chmielowskiego pochodzącym z „Nowych Aten”: „Koń jaki jest, każdy widzi”. Zdanie to przytaczane było często jako przykład nieuctwa i ciemnoty autora tejże osiemnastowiecznej księgi. Wciąż powszechne jest przeświadczenie, iż przed oświeceniem polską kulturę stanowił tylko i wyłącznie zabobon i ciemnogród katolicki, a dopiero oświecenie tchnęło wiedzę i rozsądek w szlacheckie mroki. Tak przynajmniej sugerowali dwudziestowieczni autorzy przytaczający zacytowane przeze mnie zdanie. Tymczasem to nie Chmielowski był takim nieukiem i ignorantem, by o koniu napisać jedynie tę lapidarną formułę, ale to dwudziestowieczni edytorzy jego pism dokonali manipulacji – po to, by się z niego naśmiewać. „Koń jaki jest, każdy widzi” to pierwsze zdanie obszernego tekstu, którego manipulatorom już się nie chciało przytaczać, co przekonująco i niezbicie udowodnił Jacek Kowalski w książce „Sarmacja – obalanie mitów. Podręcznik bojowy”[1].
Tak jest i z karierą konia w sztuce najnowszej. Współcześni artyści wychodzą z założenia, że koń jest motywem banalnym i oklepanym, zatem nie ma sensu go ukazywać tradycyjną formą. Twórcy obdzierają zatem biedne zwierzę ze skóry i cudzymi rękoma wypychają je (jak np. Katarzyna Kozyra), ewentualnie wieszają pod sufitem lub wbijają obrazoburcze tabliczki w zad wierzchowca (Cattelan). Bo malowanie konia jest już niemodne i niegodne prawdziwego, wielkiego artysty.
Niewielkich rozmiarów wystawa zorganizowana w galerii Otwarta Pracownia w Krakowie pt. „Koń a sprawa polska” pokazuje, że przedstawienie konia ani łatwe, ani wygodne nie jest. Przede wszystkim przekonujące ukazanie w malarstwie lub rysunku tego zwierzęcia obnaża umiejętności artysty niczym wariacje Paganiniego zdolności skrzypka-wirtuoza.
Spośród ośmiu artystów biorących udział w wystawie właściwie jednej osobie udało się stworzyć dzieło bez zarzutu. Jarosława Pabich-Szmyt pokazała wielkoformatowe rysunki, których podstawą jest ołówek, uzupełniany węglem, czarną lub szarą farbą. Prostota technik podkreśla tylko mistrzostwo oddania różnych typów i charakterów koni. Od zimnokrwistych perszeronów do gorącokrwistych arabów maści karej lub siwej. Widoczna jest w tych rysunkach obserwacja zwierząt, doskonale oddana anatomia, mimo że rysunek nie jest do końca realistyczny, ale miejscami przechodzi w abstrakcyjny ślad gestu artystki. Uderza prostota pomysłu i pozorna lekkość wykonania, choć świadczy o dużych umiejętności i nakładzie wykonanej pracy. Pytanie – po co właściwe malować konie, tak jak widać, znika gdy zetkniemy się z tymi dziełami. Celem artystki nie jest wszak oddanie tylko wyglądu, ale i ruchu, charakteru i natury tych zwierząt. Ponadto koń reprezentuje skupioną w sobie energię – dlatego też stanowił żywy cokół portretowanych wodzów i królów. Ta siła zamknięta w ciele zwierzęcia uderza w tych pracach o rozmiarze zbliżonym do naturalnego. Gdy oglądałem je w dużej przestrzeni otwartej pracowni, miałem wrażenie, że znalazłem się niepostrzeżenie w stajni, chociaż przecież cały czas miałem świadomość przestrzeni galerii i płaszczyzny rysunku. Reprodukcje, fotografie nie oddają już tego wrażenia. To znak, że w przypadku Jarosławy Pabich-Szmyt mamy do czynienia z czymś unikalnym.
[1]Szczegółowa analiza recepcji tego zdania w książce Jacka Kowalskiego. Zob. J. Kowalski, Sarmacja – obalanie mitów. Podręcznik bojowy, Warszawa 2016, s. 203-211.
Praca Jarosławy Pabich-Szmyt, po prawej stronie obraz Bartłomieja Radosza
fot. dzięki uprzejmości Otwartej Pracowni.
Fot. Augustyn Sybidło
Podkreśla to zestawienie z malarstwem Rafała Dalka, który również podjął próbę ukazania konia, tak jak go każdy widzi. Dwa biegnące konie w jego obrazie namalowane są poprawnie, trudno mi odnaleźć w nich jakieś defekty anatomiczne, a jednak zaprezentowany na wystawie obraz– wbrew dynamizmowi, który wynika z przedstawienia, dynamiczny nie jest. Można powiedzieć, że balansuje na granicy, za którą obraz koni w galopie staje się kliszą o pocztówkowym, słodkawym uroku. Być może takie było zamierzenie autora, by sprowokować skojarzenia z komiksem czy też płaskim kolorowym obrazkiem. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że czegoś tutaj zabrakło. Kiedy odwiedzam stronę internetową artysty, dostrzegam, że takich prac z przedstawieniem koni jest więcej. Dwie z nich od razu przykuwają moją uwagę, gdyż są znacznie ciekawsze od tego, co można zobaczyć na krakowskiej wystawie. Jednak te dwa obrazy akurat są niedostępne, co znaczy, że komuś spodobały się także. Szkoda, bo pokazane na wystawie mogłyby nawiązać dialog z pracami Pabich-Szmyt.
Odmiennie od powyższych prace Magdaleny Kościsz wykonane są w stylistyce naiwnej, jakby dziecięcego rysunku, w dużym formacie pokrytym farbami akrylowymi wspomaganymi markerami, zakreślaczami fluorescencyjnymi, kryjącymi i transparentnymi. Sylwetki koni i kurczaków oddane są schematycznie, nieco groteskowo. Przypominają malarstwo członków Gruppy, a zwłaszcza Ryszarda Grzyba z lat 80. Brak jest jednak tej dzikości i drapieżności charakteryzującej prace warszawskich malarzy. Nawet obraz ukazujący – jeśli dobrze rozpoznałem – parę kopulujących koni malowany jest jakoś pruderyjnie, jakby artystka była onieśmielona tym, czego jest świadkiem i co chce przekazać.
Fragment obrazu Magdaleny Kościsz, w głębi obraz Karoliny Jabłońskiej
fot. dzięki uprzejmości Otwartej Pracowni.
fot. Augustyn Sybidło
Jeszcze inaczej podeszło do tematu dwoje malarzy: Karolina Jabłońska i Bartłomiej Radosz. Obudowując postać konia w anegdotę, starali się pokazać go tak, jak nie widzi każdy. Karolina Jabłońska skupiła się na motywie weterynaryjnej interwencji w koński odbyt. Postać i zwierzę budowane są z syntetycznych form jasnych kolorów, przypominają charakterystyczny styl wczesnej Grupy Ładnie (zwłaszcza Marcina Maciejowskiego), którzy dowcipne i przewrotne scenki wzięte z codziennej rzeczywistości malowali szybkimi, choć precyzyjnymi, pociągnięciami szerokiego pędzla. Praca Jabłońskiej choć ciekawie namalowana, jednak przede wszystkim oddziałuje obrazoburczym, przewrotnym potraktowaniem tematu, poprzez budowanie napięcia z jego tradycyjnym ujęciem. Tu koń, tu sprawa polska, a tu ręka w końskim zadzie. To działa, przykuwa uwagę – zwłaszcza na tej wystawie, gdzie jest to właściwie jedyny obraz tego typu.
Obraz Karoliny Jabłońskiej, po prawe – praca Rafała Dalka
fot. dzięki uprzejmości Otwartej Pracowni.
fot. Augustyn Sybidło
Płótno Bartłomieja Radosza, który także opiera się na oryginalnym potraktowaniu tematu, jest już mniej dowcipne. Zdecydował się on na obraz z przesłaniem – koń w rzeźni, zawieszony głową w dół, ściśnięty prostokątnym kadrem obrazu. U dołu wiadro pełne krwi, u góry – niewielka reprodukcja „Napoleona na przełęczy św. Bernarda” Davida, ukazująca władcę na wspiętym rumaku. Tak dla kontrastu. Obraz jest bardzo ciekawie namalowany, miejscami farba i gest wymyka się spod dyktatu przedstawienia i tworzy własne historie. Radosz tworzy zwykle obrazy abstrakcyjne, które porównać można do abstrakcji organicznych Tadeusza Brzozowskiego, a inklinacje te widać także we wspomnianym płótnie.
Reprodukcja muralu Jarosława Fabisia
fot. dzięki uprzejmości Otwartej Pracowni.
fot. Augustyn Sybidło
Nieco zawiedziony jestem natomiast prezentacją pozostałych artystów, choć nie wiem, czy przyczyną mojego zawodu są oni sami, czy decyzje kuratorskie, czy po prostu niemożność wyższego rzędu – o czym dalej. Ireneusz Rolewski, który od kilku lat maluje kopię „Bitwy pod Grunwaldem”, przysłał jedynie malarski szkic, sprawiający wrażenie niezbyt udanej wprawki. Byłem ciekaw jakości jego „Bitwy…”, przyjazd choćby jej fragmentu do Krakowa byłby bardzo interesujący. Traktuję projekt Rolewskiego jako przemyślane zamierzenie artystyczne, malarski dialog, a nie jedynie rzemieślniczą kopię dzieła wielkiego mistrza. Niestety artysta nie dał szansy uczestniczenia w tym dialogu.Jarosław Fabiś – twórca monumentalnych murali, również pozostawił niedosyt. Niewielki wydruk i kilka rysunków nie oddają w najmniejszym stopniu skali jego przedsięwzięć. Rozumiem, że trudno jest przenosić murale, ale wokół Otwartej Pracowni ścian wydaje się dość, może udałoby się w ramach wystawy zrealizować choć fragment dzieła, które mogłoby poza przestrzenią galerii zaistnieć na dłużej.
Podobnie niewystarczająca wydaje mi się prezentacja jednego komputerowego wydruku Jakuba Różalskiego. Jego cyfrowe malarstwo (tę nazwę stosuję za artystą) łączące widoki z dwóch sfer: tradycyjnego malarstwa i sciencefiction, są bardzo intrygujące i znakomicie wykonane technicznie. Prezentowana grafika pozostaje jednak niedosyt. Tych trzech artystów: Rolewskiego, Fabisia i Różalskiego łączy jedna cecha – odnoszą się oni do kwestii konia zaangażowanego w sprawy polskie. Czy nie jest jedna tak, że uwikłany w polskie historie koń wymknął się z przestrzeni galerii i trudno go tam dziś zobaczyć? Galopuje po wielkoformatowych muralach (Fabiś) i jest obecny w świecie cyfrowym (Różalski). Paradoksalnie służebny wobec narodowych mitów i powinności koń przełamał ramy tradycyjnej galerii, uciekając w przestrzeń publiczną.
Praca Jakuba Różalskiego
fot. dzięki uprzejmości Otwartej Pracowni.
fot. Augustyn Sybidło
Można powiedzieć, iż koń galeryjny jest koniem modernistycznym– w formie jest on rysunkowym studium łączącym realizm z abstrakcją lub przełamującym ten schemat, obrazoburczym, posługującym się ironią, subwersją, wszak podważanie tradycji, ironia, subwersja jest – jak zauważa Stefan Morawski – także elementem modernistycznej spuścizny. Oczywiście fakt podporządkowania nie zakłada braku nowatorstwa – jak widać na przykładzie Pabich-Szmyt prawdziwe nowatorstwo zobaczymy tam, gdzie paradoksalnie stykamy się z najbardziej konwencjonalną propozycją.
Należą się słowa uznania dla kuratorów i organizatorów wystawy – Wojciecha Głogowskiego, Ignacego Czwartosa z Otwartej Pracowni i Sebastiana Myłka, a także dla Joanny Oparek – kuratorującej cyklowi ekspozycji „Rzecz(nie)pospolita”, którego częścią jest obecna wystawa. Mój osąd tego wydarzenia i refleksje nie muszą być wiążące. Podczas wernisażu rozmawiałem z osobami, które inaczej rozkładały akcenty swoich sympatii. Te różnorodne opinie dowodzą, że wystawa jest inspirująca, chociaż zdawałoby się, że jak namalować konia, każdy wie.